piątek, 23 czerwca 2017

Teofilia M. część II

  -Pokażę panu coś
Nagle na stole ląduje stara, zielona, gruba teczka. Nie robi się już takich. Na wierzchu jest napis, bardzo już wyblakły i chyba w języku rosyjskim.
- Tak, moja ruska teka. Dostałam ja od agentki bezpieki podczas mojej wizyty w ZSRR. Przekazała mi tajne dokumenty. Pokazuję je pierwszy raz. Ma pan szczęście zobaczyć to na własne oczy.
Teofilia otwiera mocny, szyfrowany zamek. Po chwili moim oczom ukazuje się całe mnóstwo fotografii oraz pożółkłych papierów w języku polskim. Zaczynam przeglądać zdjęcia. Widnieją na nich dzieci które zostały poddane eksperymentom. Jeśli widzieliście w podręcznikach do historii wychudzone, dziecięce szkielety, to muszę wam powiedzieć, że mało żeście widzieli. Przy okazji dowiedziałem się, że są to podopieczni Teofilii.Na jednym ze zdjęć widnieje dziwny mężczyzna. Na pierwszy rzut oka nie wiemy właściwie jakiej płci jest to osobnik. Zdjęcia są zszyte w jeden plik Dopiero po oglądnięciu kolejnych zdjęć przekonujemy się, że to jeden z tych ludzi, którym była Esesmanka wykonywała obłąkańcze zabiegi zmiany płci. O ile pierwsze zdjęcie zostało wykonane już po zabiegu, to na kolejnych mamy etapy zmiany płci, skrzętnie dokumentowane podczas wykonywania makabrycznych operacji usunięcia piersi, pochwy, czy formowania prącia. Aż dochodzimy do ostatnich fotografii, na których widnieje całkowicie biologiczna kobieta, której wizerunek zarejestrowano tuż przed poddaniem jej diabelskim zabiegom doktor Teofilii Mikke.
Kolejne zdjęcia to cała makabryczność obozowego szpitala. Na jednej z fotografii uśmiechnięta Teofilia podnosi płód za nogi i wkłada go do wiadra, wypełnionego zapewne wrzącą wodą. Na następnym wyjmuje poparzone, ale wciąż żyjące dziecko.
  - Dobrze, widział już pan wiele. A ja jestem zmęczona tym wszystkim. A także życiem. Jestem już tak stara… Nie wiem ile jeszcze pożyję. Chociaż mogę mieć nadzieję na długie życie, bo moja mamusia żyła sto dwa lata! Wyobrażam pan to sobie! Sto dwa lata. Przeżyła zabory, dwudziestolecie międzywojenne, drugą wojnę światową, a także trzy dekady PRL-u. Ale ona była silną kobietą. Sama nie raz się zastanawiałam jak to możliwe, że przetrwała na wsi z moim ojcem. Mieli tylko jedno dziecko. Tym dzieckiem jak pan się domyśla byłam ja. A właściwie miałam jeszcze brata. Ale urodził się niepełnosprawny. A na wsi takie osoby nie mają szans. Jeśli ktoś miał powyginane ręce, to był zabijany od razu przez kobiety asystujące przy porodzie. Matka o tym wiedziała i wyraziła zgodę. To było wręcz oczywiste. Taka niepisana umowa między kobietami, Chłopu mówiło się potem, że dziecko zmarło przy porodzie. Oczywiście nie widział zwłok, ponieważ takie dziecko owijało się od razu w pieluszki. I tak sobie leżało owinięte, aż chłop zbił trumienkę z desek. I właśnie wtedy pojawił się u mnie pierwszy przebłysk. Pierwsza iskra. Że to będzie mnie dotyczyło. Ze cały ten temat śmierci, umierania, chorób, szaleńczych eksperymentów, zbrodni… Wiedziałam już wtedy. Mama zawołała mnie do siebie, do izby w której rodziła. Powiedziała, że braciszek zmarł i żebym się o niego pomodliła. Powiedziała, że jak chcę to mogę go zobaczyć i przytulic. Po tym szybko usnęła, bo była tak zmęczona tym porodem. Ja podeszłam do stołu, gdzie leżało zawiniątko. Prawie nie było go widać. Odwinęłam trochę te pieluchy i szmaty i zauważyłam, że dziecko miało jedną rękę całkowicie wykręconą, a druga nierozwiniętą, wystawał jedynie sam kikut. I nawet mnie to nie poruszyło. Właściwie to uśmiechnęłam się sama do siebie. Ale potem skarciłam się w duchu, bo wiedziałam z kościoła, że tak nie można. Że to grzech i za takie rzeczy idzie się do piekła. Spojrzałam na śpiącą matkę. Nikogo poza nią nie było w izbie. Starsze kobiety odbierające poród już dawno opuściły nasz dom. Wiedziałam, że jestem bezpieczna. Ile miałam wtedy lat? Myślę, że było to na krótko przez Pierwszą Komunią Świętą. Nie wiem co się wtedy stało. Nie jestem w stanie powiedzieć kto mną wtedy kierował. Czy to byłam ja sama? Ale postanowiłam że na moment rozbiorę dziecko. Do naga. Rzeczywiście miałam trochę roboty z rozplątaniem tych wszystkich szmat. Ale udało się. Pamiętam, że strasznie się wtedy pociłam, szczególnie ręce miałam całe mokre. I to serce. Waliło mi jak młot. Myślałam, że zemdleję. Dziecko było całkowicie nagie. Wtedy dokładnie mogłam przypatrzeć się temu pokaranemu przez los i Boga ciałku. Ciało było bardzo blade, miało bardzo cienką skórę. Dotykałam te zwłoki najpierw z ciekawością. A potem z lubością. A po kilku minutach z lubieżnością. Tak, byłam podniecona. Znów się powtórzę: kto mną wtedy kierował? Czy był to jakiś demon o którym uczył nas ksiądz na religii? A może to ja sama tego chciałam? Jaki grzech wtedy popełniłam? Czy dręczyło mnie wtedy sumienie? Wydaje mi się, że nie… Obmacywałam nagie zwłoki członka mojej rodziny. Czułam, że moja seksualność budzi się w pełni. Wtedy to po raz pierwszy mogłam obserwować męskiego członka. Widziałam już coś podobnego u zwierząt. A nawet dotykałam zwierzęce przyrodzenie, kiedy ojciec zabijał warchlaka w oborze. Ale ludzkiego penisa trzymałam w swoich małych dłoniach po raz pierwszy… Bawiłam się nim. Poruszałam skórką. Ściągając ją w górę i w dół. Bardzo mnie to zastanowiło, ponieważ zwierzęcy członek był inny. Nie miał tej skórki. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że nazywa się to napletek. Zaczęłam całować brzuszek. I w pewnym momencie zjechałam niżej. Całowałam penisa. Malutkiego, skulonego peniska. Intuicja podpowiedziała mi abym wzięła go do buzi. I tak tez zrobiłam. Sama matka natura mną kierowała. Ssałam siusiaczka mojego braciszka. I znów to pytanie: co mną kierowało? Skąd ja to wszystko wiedziałam? Przecież nie miałam pojęcia o stosunku seksualnym. Penisa mojego brata miałam w ustach przez kilka dobrych minut. Sprawiało mi to przyjemność. Nagle ujrzałam w lustrze które wisiało przede mną, że moja matka się zbudziła, że mnie chyba obserwuje, a może nawet obserwowała przez cały ten czas, tylko, że ja byłam tego nieświadoma! Nie odwróciłam się w stronę łóżka. Udałam, że coś tam robię przy zwłokach braciszka. Szybko wciągnęłam szmatki na małe zwłoki i wyszłam z pokoju…
Opuściłam pokój. Twarz mnie piekła, policzki zrobiły się czerwone. Pobiegłam na pole, za podwórze. Biegłam bardzo szybko przed siebie. Czułam podniecenie. Zatrzymałam się w sadzie. Było piękne lato. Na drzewach pełno jabłek. Wzięłam jedno jabłko z ziemi. Zaczęłam je gryźć. W środku dostrzegłam małego, grubego robaczka. Nie obchodziło mnie to. Zjadałam tego robaka. Usiadłam na starej, ledwo trzymającej się ławeczce która była ukryta w krzakach agrestu. Dzięki temu byłam niewidoczna, chociaż to i tak nieważne, ponieważ wokół nie było żywego ducha. I wtedy zaczęłam myśleć. Miałam dopiero dziewięć lat. Nie wiedziałam nic o świecie. Nie znałam pojęć. Wtedy nie słyszałam jeszcze takich słów jak: pedofilia, kazirodztwo, zbrodnia, ateizm, nihilizm, samobójstwo… Byłam taka głupia. A może tak mi się tylko wydawało. Właściwie to ludzie wokół mnie próbowali mi wmówić, że jestem głupia, gorsza, do niczego. I w jakimś sensie w to uwierzyłam. Potem się z tego leczyłam. Zobaczyłam, że to nie ja byłam głupia. Że to ci ludzie, którzy tak bardzo chcieli mnie widzieć głupią. Ja ich po prostu przerastałam. I dlatego mnie niszczyli i sprowadzali do poziomu bydła na którym sami byli. Miałam być posłuszną matką i żoną. Tak mówiła mi matka. A ja kompletnie się w tym nie odnajdywałam. Świat kobiet wydawał mi się bardzo nudny. Rodzina, kościół i kuchnia to nie było dla mnie. I nie miałam wyrzutów sumienia, że nie mogę tego spełnić. A raczej nie chcę. Że zawiodłam rodziców. Jakie zawiodłam? To oni mnie zawiedli. Swoją głupotą, konserwatyzmem i sama już kurwa nie wiem czym… Od małego ciągnęło mnie do ryzyka, do aktywności. Nie chciałam być wiejską świętoszką zawodząca w kościele. Dlatego wiedziałam, że muszę się wyrwać z tej wsi na której przyszło mi żyć. Niestety los okazał się inny. Nie miałam dużych możliwości. I straciłam swoją szansę. Ale mimo tego dużo osiągnęłam.

W tym momencie Teofilia zamyśla się. Popada w swego rodzaju melancholię. Jej wzrok jest nieobecny. Oczy patrzą gdzieś daleko przed siebie. Zapada długa cisza. Ja nic nie mówię. Czekam aż pierwsza się odezwie…
- A wie pan, że będę się przeprowadzała?
- Jak to? Nie chce pani mieszkać już w tym bloku?
- Nie, boję się. Boję się tego, że gdy pan opublikuje ten reportaż ktoś domyśli się kim jestem. Poukłada sobie to wszystko. Mamy 2013 roku, ale wciąż żyją jeszcze ludzie mnie pamiętający. Chociaż zdaję sobie sprawę, że na temat mojej osoby panuje pewnego rodzaju milczenie. W pewnym momencie mojego życia zdałam sobie sprawę, że jestem „niedotykalna”. Jak w Indiach. Że należę do grupy ludzi, którzy się nie liczą w społeczeństwie. Co było mi na rękę, bo mogłam w pełni oddać się swoim pasjom medycznym. Nikt mi nie przeszkadzał w realizacji mojego planu. Więc tak, wyprowadzam się. Widzi pan? Tam w kącie kuchni stoją pudła. To głównie książki oraz dokumenty. Ubrań nie mam za dużo, bo od lat chodzę w tej samej spódnicy i bluzce. Za to dokumentację mojego życia mam ogromną. Nie tylko zresztą mojego. Bo także moich pacjentów. Jeszcze sprzed wojny. Ostało się nawet kilku przy życiu. Kiedyś to panu pokażę. Jak się bardziej zaprzyjaźnimy. Bo nie ufam panu do końca. Nie wiem jak mnie pan przedstawi. Bo do jakiej gazety pan pisze? Niech mi pan obieca, że nie wyjdę w pana reportażu na zdemoralizowaną kobietę! Ja jestem porządną katoliczką i Polką! I wypraszam sobie pisanie o mnie w wulgarny sposób!
Będę musiała pana na chwilkę przeprosić. Pragnę zażyć kąpieli. Nie, niech się pan nie martwi. Nie będę żadnemu dziecku robiła „kąpieli”. To dawne czasy, nawet nie miałabym siły aby utrzymać takiego malca w wannie. Do tego trzeba mieć naprawdę dużo energii. Dzieci są teraz takie zwinne, kręcą się jak opętane. Przed wojną dawałam sobie radę. Bo po pierwsze byłam młodsza, a po drugie dzieci były jakieś bardziej posłuszne. Miałam u nich autorytet jako dorosła pani. A teraz co się dzieje? Ostatnio czytałam w Fakcie, że wnuk zabił swoją babkę, chociaż ta go kochała. A ta cała poetka Maria Goniewicz? Ta smarkula nie liczyła się z niczym i nikim! Ja ją rozumiem i nie potępiam. Nawet ją popieram, bo na ludzi nie ma innego sposobu czasem… Ale na litość boską! Nie mogła poczekać jeszcze kila lat i przygotować zbrodnię bardziej profesjonalnie. Przecież ja bym jej pomogła. Potraktowałabym ją jak własną wnuczkę której nigdy nie miałam. Udzieliłabym jej lekcji z zabijania. Mogłaby kontynuować moje dzieło. Ale schrzaniła całą sprawę i teraz dogorywa w kiciu. Męskie lesby gwałcą ją chujem na pasku! Nie nadaję się już na moją uczennicę. A ja nie będę jej mistrzynią. A moja wiedza jest ogromna! Niech pan pamięta, że mam olbrzymie doświadczenie zdobyte podczas wojny. I dlatego płakać mi się chce, że nie mam komu przekazać tego dziedzictwa. Teraz młodzież jest strasznie patriotyczna, bogoojczyźniana i oddana Kościołowi. Bardzo prawicowa. Ale jeszcze będą tego żałować!
A tak wracając do kąpieli. Pokażę coś panu.
Teofilia Mikke wstała. Skierowała się w stronę małej łazienki, która nie miała nawet drzwi. Była za to stara, śmierdząca zasłona przymocowana dwoma gwoździami. Ta zasłona była ohydna. Przypominała skórę węża. Potem dowiedziałem się jeszcze, że w tej zasłonie zmarła babka Teofilii. Co dodawało jeszcze większego poczucia upiorności.
Teofilia odsłoniła kotarę i weszła do łazienki. To pomieszczenie było naprawdę bardzo małe. Kafelki pokrywające łazienkę nie wymieniane były od co najmniej pół wieku. Widać było, że posiadały jakieś wzorki, ale starły się wraz z upływem czasu. W tym malutkim pomieszczeniu nie było okna. Panowała ciemność. Światło dochodziło jedynie z korytarza, zza drzwi. Brak elektryczności to w domu Teofilii standard. Jak zdradziła mi któregoś razu, nie lubi światła, ponieważ tacy ludzie jak ona kochają mrok we wszystkich jego aspektach. Nie tylko mrok wewnętrzny, ale także ten zwykły, namacalny: noc, ciemność pokoju…
W łazience Teofilii stał jedynie sedes. Bardzo stary sedes. Pewnie też nie wymieniany od lat. Oraz maleńka, stara wanna, a na niej mnóstwo pojemniczków, buteleczek i innych kobiecych skarbów.
Teofilia wzięła jedną z buteleczek. Była to mała, szklana butelka z owiniętą wokół niej etykietką. Etykietka wyglądała na naprawdę bardzo starą. Pismo ledwo było widoczne. Teofilia zdjęła etykietkę która była owinięta gumką recepturką wokół buteleczki.
Proszę czytać- powiedziała do mnie swym starczym, zachrypniętym głosem.
Scheise… Dr Mengele… Co? Nie doczytam. Nie znam dobrze niemieckiego. A i litery też nie są wyraźne…
Przetłumaczę panu. W tej niepozornej butelce znajduje się mój największy skarb życia. Jak pan wie jestem straszną kolekcjonerką. Kolekcjonuję dokumenty, mam całe prywatne archiwum. Cała grzęznę w papierach. Kocham kurz. Ale nawet pan sobie nie wyobraża. Te całe stosy dokumentów przy tym, co pan trzyma w swoich rękach są niczym. W tym pojemniku znajdują się fekalia doktora Mengelego. Jak pan wie, pracowałam w czasie wojny w obozie w Auschwitz. Więc nie było dla mnie problemem zdobycie stolca tego wielkiego człowieka. Były dni, że widziałam się z nim dzień w dzień. Już wtedy traktowałam go jako swojego guru, wręcz świętego. I przyszło mi do głowy aby zdobyć jakąś relikwię z nim związaną. Paznokieć, fragment ubrania w którym chodził, włos, cokolwiek. Tym bardziej, że wojna zbliżała się ku końcowi i nie wiedziałam jak potoczą się losy tego wielkiego genetyka. Ale najłatwiejsze w zdobyciu okazały się fekalia z sedesu. Po prostu zaczekałam na okazję. Kiedy doktor wyszedł z kibla, szybko pobiegłam i zabrałam z samego dna drewnianego wychodka trochę jego stolca. Wiedziałam, że ten położony najwyżej, na samej górze jest jego. Był najświeższy i najdoskonalszy. Był to widok wręcz przepiękny. Wzięłam ze sobą buteleczkę z laboratorium obozowego oraz patyczek. Udało się. Jak pan sobie może wyobrazić z wydalonym stolcem jest pewien problem. Otóż z każdym dniem staje się coraz bardziej suchy. Coraz go mniej. Zanika w zastraszającym tempie. Aż zostaje z niego czarny, mały bobek. Chomicza kupa. Stolec pobrałam dosłownie chwilkę przed oswobodzeniem obozu, gdy doktor był jeszcze na miejscu i porządkował swoje papiery. Ale wszystko było już wiadome. Wiedzieliśmy, że nadchodzą Rosjanie. Trwała ewakuacja. To był ostatni dobry moment na pozyskanie takiej świętości. Pierwszą kąpiel z dodatkiem fekaliów Mengelego zażyłam jeszcze w Auschwitz. To było święto, prawdziwe misterium! Stolec był jeszcze bardzo świeży, pobrany dopiero co kilka dni wcześniej. Piece w naszym bloku grzały niemiłosiernie. Trupy palono przecież bez przerwy. Miałam wspaniałą, ciepłą i świeżą wodę w kranie. Łazienka na moim bloku była zadbana. Cała w białych kafelkach. Miałam swoją wannę. Oczywiście jak pan może sobie wyobrazić kał doktora Mengelego było bardzo malutko. Ledwo ten flakonik. Napełniony do pełna, ale to i tak naprawdę skromna ilość. Pojawił się podstawowy problem jak w pełni wykorzystać to dobrodziejstwo i delektować się kąpielą w jego fekaliach. Po długim namyśle wpadałam na genialny pomysł. Pewnie słyszał pan co nieco o homeopatii. To lekarstwo rozpuszczane w nieskończoność. Praktycznie nie da się tego zużyć. Będąc jeszcze w obozie poradziłam sobie w ten sposób, że kazałam przysyłać do mojego bloku fekalia z komór gazowych. Wie pan jak to jest. Ludziom w komorach gazowych puszczały zwieracze i wypływał z nich rzadki kał, często też mocz. To ze stresu. Zwożono tego do mnie w naprawdę dużych ilościach. Składowano do mojej wanny. A ja wtedy dodawałam bardzo malutką łyżeczkę kału doktora Mengelego. Miałam całą wannę rzadkiego, ludzkiego stolca. Wierzyłam, że odrobinka doktorskiego kału miesza się z resztą anonimowego stolca i w ten sposób otrzymywałam w pełni świętą i magiczną miksturę. Z czasem pojawił się problem. Kału było coraz mniej, a ja nie miałam już okazji na pobranie następnego flakoniku. Mengele opuścił już obóz. Ale zaufałam homeopatii. I rozpuściłam resztki kału w wodzie. Dzięki temu miałeam teraz płynną relikwię. Po wyjściu z obozu robiłam to samo. Próbowałam różnych rozpuszczalników. Na przykład teraz, gdy znów powróciłam na łono Kościoła, rozpuszczam w wodzie święconej. Ile jest stolca Mengelego w obecnym rozpuszczalniku? Tego nie wiem. Wydaje mi się, że naprawdę mikroskopijna ilość. Proszę pamiętać, że pierwotny materiał został pobrany prawie siedemdziesiąt lat temu.
Co pani teraz z tym robi? Jak pani używa obecnie tego świętego płynu?
- O, proszę pana! Ile ja mam teraz z tym problemów! Po pierwsze mam ogromne trudności z pozyskaniem rzadkiego, świeżego stolca. Przecież muszę czymś napełnić moją wannę, aby potem dodać do tego mikstury. Warunek takiej misteryjnej kąpieli jest jeden: płyn homeopatyczny pozyskany ze stolca Josefa Mengelego należy rozpuszczać tylko i wyłącznie w świeżych fekaliach ludzkich! Nie ma innej możliwości. Rozpuszczanie w wodzie rozmywa się z celem. Woda to nieczystość!