piątek, 24 grudnia 2021

Opowieść wigilijna bez cenzury

Czas Świąt Bożego Narodzenia- pojebany okres dla wszystkich indywidualistów i trzeźwo myślących ludzi, których zmusza się w wyjątkowo agresywny sposób do celebrowania udawanej bliskości, życzliwości, miłości i piękna. Słowem- musisz na ten okres zdusić w sobie indywidualność na rzecz zbiorowej histerii. Histerii kompletnie niezrozumiałej, gdyż większość ludzi w tym kraju nie ma za wiele wspólnego z religią na co dzień. Więc dlatego tak się zarzynają aby przygotować święta? Nie zapomnę tego stresu kiedy kilka dni przed świętami, jako dziecko miałem stres, bo wiedziałem, że nadchodzi ten okres kiedy trzeba będzie łamać się opłatkiem i pierdolić gówno warte życzenia. Zazwyczaj udawałem że jestem w kiblu aby odwlec ten moment dzielenia się jakże kurła smacznym chlebkiem bożym. A potem jeszcze większy stres, czyli wyczekiwanie na księdza który chodził po kolędzie i zgodnie z polską tradycją trzeba było wpuścić czarnego na chatę, bo przecież “co ludzie powiedzą”. A i tak mówili, bo polska to kraj starców i każdy ma za sąsiadów jakieś życzliwe inaczej stare baby które przy kawce i serniczku opowiedzą księdzu co słychać u sąsiadów. To ten typ wyjątkowo blisko związanej z kościołem moherówki, która wszystko o wszystkich wie i nie zawaha się tej wiedzy użyć przy nadarzającej się okazji. Sporym stresem były także wigilie klasowe odbywające się na chwilę przed przerwą świąteczną. Może sama impreza polegająca na tym, że żarło się jakże tradycyjne potrawy typu ciastka, chipsy i popijało się to tradycyjną Coca Colą z Mikołajem na etykiecie nie były aż takie denne. Ale moment składania sobie życzeń przyprawiał o rzygi, ból głowy i tym podobne. Dla mnie w świętach nie ma nic magicznego jakby chcieli je widzieć inni. Zresztą myślę, że wszyscy oszukują się co do magii świąt. Sami nie potrafią przyznać, że to kolejna szopka odstawiana co roku zgodnie ze społeczną presją. Bo co by to było, jakby zareagowałą wiekowa babcia, gdyby wnuczka nie urządziła wigilii, a w zamiana pojechała za granicę.
Wigilia klasowa- dziadostwo do którego każdy z nas był zmuszany. Raz tylko w czymś takim uczestniczyłem, w gimnazjum. Ale odbyło się to bez wychowawcy, bo gościu był w biegu, jakieś studia podyplomowe zaliczał, czy coś takiego. Pamiętam, że ominąłem podczas łamania się opłatkiem dwie osoby których nieznosiłem: jeden, to ministrant, drugi totalny głąb który myślał, że dużo znaczy. Oboje bardzo niechętni mojej skromnej osobie. Potem, w liceum ani razu nie pojawiłem się na wigilii. I nawet nic mi się z tego nie działo, pewno i tak byli przyzwyczajeni że się nie angażuję w życie klasy i mam ich w dupie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz